Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Ogień i łzy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna -> Twórczość pisana
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Luminance
Thinker
Thinker


Dołączył: 17 Lut 2013
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:25, 17 Mar 2013    Temat postu: Ogień i łzy

Wiem, że wstawiam to na wszystkie fora, ale tutaj nie będę bawić się w dzielenie na jeszcze mniejsze kawałeczki. Opowiadanie zaczęłam pisać w czasie poprzednich wakacji, nie wiem, kiedy skończę, na razie doszłam do momentu, który też wstawiam. Oceńcie, powiedzcie jakie robię błędy i co ewentualnie poprawić, żeby lepiej się czytało.
Enjoy! :3


Ogień i łzy
Jeszcze zanim otworzę oczy, wiem gdzie jestem. Znowu. Zaciskam powieki z całych sił, ale to nie pomaga. Popiół wdziera się do nosa, kiedy na próżno próbuję złapać odrobinę świeżego powietrza. Poraża układ oddechowy. Powoduje napad kaszlu. Zginam się wpół, próbując się nie udusić. Język zajmuje dwa razy więcej miejsca niż zwykle, jakbym nie miała w ustach wody od wielu dni. Łapię się za brzuch, zanosząc kaszlem. Przez zamknięte powieki przebija przerażająca, czerwona poświata. Pulsuje niemal w rytm uderzeń mojego serca. Szybko i gwałtownie. Jaśniej, ciemniej. Jaśniej. Ciemniej. Potem słyszę krzyk. Przenika mój umysł jak miliony szpilek, wbijanych w każde zakończenie nerwowe. Zatykam rękoma uszy, ale wtedy tracę kontrolę nad oczami. Otwierają się, bombardując umysł najstraszliwszym widokiem, jaki kiedykolwiek przede mną stał. Płomienie. Wszędzie dookoła. Liżą meble, ściany, sufit. Osmalony żyrandol spada na dół, roztrzaskując się na milion szklanych odłamków. Znów krzyk. Potem trzask, kiedy tynk z hukiem opada na podłogę. Nie ma sensu zatykać uszu. To nic nie daje. Opuszczam drżące dłonie wzdłuż boków pragnąc tylko zniknąć. Ale wiem, że to nie stanie się szybko. Wszechobecne gorąco trawi moją skórę i włosy. Krzyk powtarza się w coraz mniejszych odstępach czasu. I mniejszych. W końcu zamienia się w ciągłe, ogłuszające wycie palonego żywcem człowieka. Dopadam do znajomych drzwi sąsiedniego pokoju, które kruszą się pod moimi palcami przy okazji niemiłosiernie je pażąc. Kilka metrów dalej leży matka, wydając z siebie zwierzęcy krzyk. Jarzące się czerwono włosy tworzą diabelską aureolę wokół głowy, a palone ubranie faluje niesione niewidocznym dla oka wiatrem. Rzucam się przed siebie. Potykam się o krzesło-pochodnię i padam bokiem na rozgrzaną do czerwoności podłogę. Patrzę jak ciało matki roztapia się w pożodze. Widzę to nawet, kiedy zamykam oczy. Moje członki też płoną. Rzęsy sypią się popiołem na policzki. Palą źrenice jak rozgrzane węgle. Skóra ze skwierczeniem, płatami opada z dłoni i twarzy. Niech to się już skończy. Niech umrę szybko. Ból przeszywa moje ciało falami, torturując przeciążony mózg. Swąd spalenizny dociera wgłąb nosa. Gdybym miała czym, chybabym zwymiotowała. To dziwne, że umysł nadal jest przytomny, podczas gdy ciało przestaje istnieć. "Prochem jesteś i w proch się obrócisz." Od zawsze w to wierzę. I nie przestanę. Tynk sypie się z sufitu. Ściany przewracają się jak domino, przygniatając mnie jedna po drugiej. Jeszce chwilę, jeszcze... Dociera do mnie cichy, znajomy głos. Szept. Moje imię. Odrywam się od podłogi, szybuję w górę. Z trudem otwieram oczy i widzę nad sobą zatroskaną twarz.
- Jesteś bezpieczna - powtarza, kiedy wtulam twarz w jego ramię, drżąc na całym ciele.
Zlana potem przpraszam, że znowu go budzę. Tak jest co noc. Najpierw płonę, a po powrocie do rzeczywistości mogłabym utonąć. Może byłoby i lepiej, gdybym zapadła się w otchłań śmierci i mroku. Lepiej dla niewinnych ludzi. I dla mnie samej. Uspokajająco gładzi mnie po plecach, ramionach, twarzy. Odgarnia z oczu mokre kosmyki i długo na mnie patrzy. Wątpię, żeby to był przyjemny widok.
- Pójdę do siebie - mówię bez przekonania.
Przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie i szepcze do ucha. Taka perswazja musi działać.
Leżymy bez słowa przez dłuższą chwilę. Potem on zasypia. Nawet po ciemku widzę cienie pod jego oczami i wystające kości policzkowe.
To przeze mnie.
To moja wina.
Krzywdzę ludzi. Albo ja, której nie znam.
Gapię się w sufit z myślą, że zrobię to znowu. Może świadomie, może nie.
I jeszcze raz.
Ogień.
Ogień.
Ogień.


Nie zapadam w sen do rana. Boję się, że koszmary wrócą. To dlatego ostatnio jestem na nogach po dwadzieścia godzin na dobę. Rodney przy okazji też. Ledwo powstrzymuje opadające powieki, ale chce czuwać. Przy mnie. I wcale nie rozumie, że mi tym nie pomaga. Czasem potrzebuję po prostu chwili samotności. Coraz ciężej ukrywać drugie oblicze, kiedy spędzamy razem każdą chwilę. Każdą od śmierci matki. Od kiedy zginęła. Albo zabiła ją Ona. Czasem nie zdaję sobie sprawy, kiedy zostaję wepchnięta wgłąb siebie i pozbawiona wolnej woli. To okropne uczucie. Nikomu go nie życzę.
Obracam głowę w stronę okna. Nawet pogoda jest w złym nastroju. Deszcz bębni cicho o szybę, pozostawiając na niej mokre linie. Jedna kropla. Dwie krople. Trzy krople. Cztery...
- O czym myślisz - pyta nagle. Myślałam, że zasnął. A tu niespodzianka.
- Liczę krople na szybie. Chcesz się przyłączyć? - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Staram się utrzymać w miarę pogodny ton. Nie wychodzi to mi za dobrze.
- Która godzina? - pytam, niezdolna do odczytania cyfr zegara.
- Piętnaście po piątej. Śpij Eve. Proszę.
Podnoszę głowę i rzucam mu ostre spojrzenie. Doskonale wie, że sen jest najgorszym z możliwych rozwiązań. Wysuwam się z jego objęć i wyplątuję z kołdry. Mokrej, przepoconej kołdry. Znowu muszę zmienić pościel.
Stąpając po zimnych kafelkach, kieruję się do kuchni. Nastawiam ekspres i czekam, aż naleje mocną, parującą kawę. Chyba grożą mi wrzody w związku z ilością czarnego płynu, jaką pochłaniam, by utrzymywać powieki otwarte i nie dopuścić do siebie snu. "Nie spać" jako podstawowe i najważniejsze motto życiowe. Kiedyś miałam poważniejsze i bardziej wzniosłe. Ale cóż. Sama powiedziałam, że to było kiedyś. Teraz jest inaczej. Zmieniłam się.
To się zaczęło dokładnie dwa miesiące temu. Obudziłam się na szpitalnej sali z amnezją. Kompletną dziurą w pamięci. Nie wiedziałam, jak mam na imię, co się stało, czy mam rodzeństwo, czy lubię lody truskawkowe. W głowie utkwił mi jeden szczegół: ciemnoniebieskie, prawie granatowe oczy i potargane, brązowe włosy. Od razu dopasowałam je do pochylającego się nade mną, przeszczęśliwego Rod’a.
- Myśleliśmy, że już się nie obudzisz – mówił przez łzy. – Nawet nie wiesz, jak mi przykro z powodu twojej mamy...
- Mamy?
Nie kojarzyłam tego słowa z żadną twarzą. Głosem. Zapachem. Niczym. Brzmiało tak samo jak „drzwi” czy „samochód”. Zaczął sypać imionami: Patrick, Joanna, Cassie, a ja miałam pustkę w głowie. Błądziłam wzrokiem po szpitalnej sali, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Oparcia dla myśli. Ale żadnego nie było. Dlaczego tu jestem? Co się stało?
- Eve?
Do kogo mówi? Kim jest Eve?
To trwało miesiąc. Kilka dni zanim wyszłam ze szpitala. Zanim odważyli mi się powiedzieć, że straciłam całe swoje życie. Mama była martwa. Mieszkanie spłonęło. A ja nawet nie mogłam się zmusić do płaczu nad jej grobem. Smutek z tego powodu niemal wpędził mnie w depresję. Próbowaliśmy pracować nad moją pamięcią. Z psychologiem. Z Rodney’em, najlepszym przyjacielem (który momentami zachowywał się jak więcej niż przyjaciel). Gubiłam się w podstawowych faktach z życia. Zapamiętywałam, że mam siedemnaście lat. Że mój tata zginął lata temu. Że jedynymi bliskimi są Rod i jego mama, u których zamieszkałam. Że byłam ambitna, mądra i wrażliwa. Ale nadal myślałam o sobie jak o obcym. Nieznajomym, którego znałam tylko z opowiadań. Mogłam opowiedzieć o szczegółach z jego życia. Ale nie ze swojego. Moje zaczęło się tego dnia, w płomieniach.
Po miesiącu coś już sobie przypominałam. Lekarze nazwali tę dziurę w życiorysie szokiem pourazowym. Nieźle oberwałam w głowę, straciłam wszystko... Bla, bla, bla. To moje utracone jestestwo, a nie przypadek medyczny! Chciało mi się krzyczeć. Nadal mi się chce, kiedy o tym wszystkim pomyślę.
W końcu wszystko wróciło. Można by powiedzieć, że to świetnie, że odzyskałam życie. Ale wspomnienia są czasem najbardziej bolesne.
Zaczęły się koszmary. Płonące mieszkanie, umierająca w męczarniach mama, skwierczące ciała. Od tamtej pory często ląduję w pokoju Rod’a. Budzę go krzykiem albo drżeniem na całym ciele. Nalega, żebym została i nie była z tym sama. Jego bliskość pomaga uspokoić się po przebudzeniu. Ale nie zawsze. Są dni, kiedy nawet jego obecność i silne ramiona nic nie dają.
Podnoszę do ust kubek i powoli popijam kawę. Z czterema łyżeczkami cukru nie smakuje najlepiej, ale dodaje energii. Kieruję się do pokoju, narzucam na siebie pierwszą lepszą bluzkę, krótkie spodenki i buty i wracam do kuchni dokończyć napój. Czuję, że Ona się zbliża, kiedy siadam na wysokim krześle. Nie mogę tu zostać. Nie przy nim. Nie chcę, żeby jeszcze bardziej się martwił. Na wpół wybiegam za drzwi, potykając się o własne stopy. Jak najdalej. Niech nie musi na Nią patrzeć. Świadomość opuszcza mnie i ląduję w ciemności. Pustce. Sama. Niezdolna do kontaktu ze światem i rzeczywistością. Bezsilna.


Otwieram oczy na opustoszałej ulicy. Dookoła znajdują się parterowe, kolorowe domki zamieszkałe pewnie przez dosyć bogatych ludzi. Spoglądam w dół na swoje nogi i krzywię się. Co z Niej za bezguście. Nawet spodni nie umie dobrać! Wymacuję na biodrze torebkę i sprawdzam zawartość. Chusteczki. Błyszczyk. Puder. A portfel? Mogłaby trochę pomyśleć, zanim zostawi mnie bez kasy na obrzeżach miasta! Nienawidzę Jej. Za to, że wraca w najmniej oczekiwanych momentach. Że zostawia mnie w ciemnościach na tak długo. Chociaż tak naprawdę wcale się nie znamy. Ciężko byłoby poznać swoje drugie ja. Kieruję się na przedmieścia. Do Box’a. Mojego chłopaka, czy jakby go tam nazwać. Właściwie to bez znaczenia. Może i na swój sposób coś dla mnie znaczy, ale ja nie potrafię kochać. On też nie, więc jest dobrze. Prosto i bez zobowiązań. Nie zniosłabym stałego związku. Box pomaga mi się utrzymać, kiedy zostaję wrzucona w swoje ciało bez środków do życia. Nigdy nie wiem, jak długo potrwa moja obecność na jawie. Może dwanaście godzin, może dwie. Ja w zamian za to daję mu siebie. Nie, nie sprzedaję się, oboje czerpiemy z tej sytuacji pełnymi garściami. Więc kiedy dochodzę do jego warsztatu, kiedy mnie dostrzega, podchodzi z tym swoim szelmowskim uśmieszkiem i namiętnie całuje na przywitanie, czuję, że jestem we właściwym miejscu. Odpowiadam tym samym. Nie wierzę w przeznaczenie. W nic nie wierzę, ale cieszę się, że ten chłopak pojawił się na mojej drodze, kiedy któregoś dnia szłam Village Lane w kierunku centrum. W tych idiotycznych, dziewczęcych ciuszkach i butach na obcasie, zagubiona i wściekła.
- Masz jeszcze moje ciuchy na zapleczu? – pytam, odsuwając się kawałek. Teraz oboje jesteśmy cali umazani smarem i czymś jeszcze, pewnie olejem samochodowym.
- Jasne, pomóc ci się przebrać? – przesuwa ręką po mojej odsłoniętej nodze.
- Nie jestem małą dziewczyną.
Obracam się, łaskocząc go włosami w twarz. Łapie mnie i przytrzymuje przy sobie.
- I właśnie o to chodzi – jego szeroki uśmiech mówi wszystko. Dzisiaj nie poprzestaniemy na pocałunkach. Ale co mi tam, trzeba korzystać z życia.


Kiedy wraca świadomość stoję w brudnym, śmierdzącym dymem papierosowym pomieszczeniu. Co ja tu do cholery robię?! Rozglądam się dookoła. Nie poznaję tego miejsca. Moment. Skup się. Wyszłaś z domu. Wyrzuciło cię na Primarian Street, a teraz jesteś z powrotem. Spoglądam w dół i z przestrachem stwierdzam, że mam na sobie tylko bieliznę. Przerażona szukam jakichkolwiek ubrań. Moja bluzka i spodnie leżą z boku, umazane czymś czarnym. Nie wnikam, czym dokładnie. Staram się szybko ubrać, przy czym chwieję się zdecydowanie za mocno. Kręci mi się w głowie. Czuję się, jakbym była lekko wstawiona. I rzeczywiście. Na stoliku stoją cztery butelki po piwie. Wszystkie puste i śmierdzące. Mój oddech cuchnie zapewne tak samo. Wolę nie sprawdzać. Panuje tu półmrok. I bałagan, żeby tego gorzej nie określić. Na stole, oprócz pustych butelek, leżą paczki po czipsach i innych przekąskach. Popielniczka nie może już pomieścić petów. Odwracam się na pięcie, pragnąc uciec jak najdalej, wrócić do domu i wreszcie opowiedzieć komuś o wszystkim. Boję się. Naprzeciwko mnie, w otwartych drzwiach, z kolejnymi butelkami w ręce stoi chłopak. Na oko dziewiętnastoletni, ubrany w ubrudzoną, flanelową koszulę i nisko wiszące na biodrach dżinsy. Jasne włosy ma w nieładzie, a na twarzy gości uśmieszek.
- Już wychodzisz, kotku? Dlaczego się ubrałaś? Chyba nie skończyliśmy...
Próbuje mnie objąć, ale odpycham go najmocniej, jak tylko potrafię. Nie mam za dużo siły. Pilnuję, żeby nie dostrzegł strachu w moich oczach. Jeszcze mi tego brakuje. Przekrzywia głowę i taksuje mnie wzrokiem. Mimo woli czerwienię się. Tylko jedna osoba tak na mnie do tej pory patrzyła.
- A więc to ty jesteś tą... Drugą – stwierdza.
- To ona jest intruzem, wypuść mnie – warczę wściekła. Strach uleciał, pozostała tylko nienawiść do mojego drugiego Ja.
- Tutaj nigdy nie jest intruzem. Ale dziwnie, pięć minut temu...
- Nie chcę wiedzieć, co ze mną... Z Nią zrobiłeś. I radzę ci się trzymać od nas z daleka. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy.
Odsuwa się i pseudo-dżentelmeńskim gestem zaprasza do wyjścia. Wchodząc na halę wypełnioną samochodami (warsztat?), słyszę za sobą: „dom wariatów”, stwierdzam, że ten chłopak musi być dupkiem, skoro wybrała go ta idiotka i wybiegam na ulicę, potykając się o własne nogi. Teraz powstaje problem: Ona się nawaliła... A ja? Jak wytłumaczę to wszystko Rodney’owi? Jestem brudna, spocona, wysmarowana i pijana. Do tego migdaliłam się z jakimś obcym typem. Ze wszystkich tych powodów robi mi się niedobrze. Wymiotuję do pobliskiej studzienki kanalizacyjnej i skręcam w kierunku przeciwnym do Hills, dzielnicy, w której mieszkam. Muszę się gdzieś doprowadzić do porządku. Tylko gdzie? Do głowy przychodzi mi centrum handlowe. Jest za rogiem, nikt nie zwróci na mnie uwagi, jeśli będę się trzymała w miarę prosto, dam radę się umyć i może wytrzeźwieć pod zimną wodą. Nie piję. Z reguły, ale kiedy wróciła mi pamięć... Po prostu nawaliłam się prawie do nieprzytomności i Rod musiał mnie wynosić z kuchni na rękach. Potem przyszła Ona, ale chyba też nie mogła się ruszyć, bo obudziłam się w tym samym miejscu, co wcześniej. Z potwornym kacem. I stwierdziłam, że nigdy więcej. Upijająca się szesnastolatka chyba nie ma prawa wymagać szcunku do siebie.
Zmieniam zdanie w połowie Hitch Road i zawracam w miejscu. Jest wcześnie, sądząc po pozycji słońca na niebie. A centrum otwierają o dziesiątej. Siadam na krawężniku, podpierając rękoma głowę. Tak nie może być. To już siódmy raz w ciągu dwóch tygodni. Wcześniej wierzyłam, że to minie tak samo jak amnezja. Że przejdzie samo i będę mogła w końcu poukładać swoje życie. Ale kiedy budzisz się w osmalonym ubraniu w jakiejś szemranej dzielnicy obok palącego się domu czujesz się, jakbyś nie miała już czego układać. I coraz bardziej utwierdzasz się w przekonaniu, że to właśnie ty podłożyłaś ogień w swoim mieszkaniu. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, co Ona potrafi. Zawsze wracałam po fakcie, z mieszanymi uczuciami i adrenaliną krążącą w żyłach. Dobrze, że teraz nic się nie stało. Komu ufam na tyle, by zdradzić swój sekret? Rodney'owi. Odpowiedź przychodzi natychmiast, mimo zwolnionego przez alkohol toku myślenia. Stanowię zagrożenie dla siebie i innych. A co, jeśli zamkną mnie w pokoju bez klamek na resztę życia? Albo skażą na dozywocie, bo stwierdzą, że mama nie żyje przeze mnie? A jeśli Rod stwierdzi, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego? Jeżeli stracę jedynych bliskich? Znowu?
Samochód zatrzymuje się obok z piskiem opon. Czerwony i stary, nie znam się na markach.
- Wsiadaj, nie możesz tak wrócić do domu – krzyczy do mnie. Decyduję się jednak zaszczycić go spojrzeniem. Moim oczom ukazuje się chłopak z warsztatu. W tej samej, poplamionej koszuli.
- Dzięki, poradzę sobie – odparowuję chłodno, bez zastanowienia.
- Nie wyglądasz na taką – odpowiada. - Chciałem pomóc!
Odjeżdża, włączając głośną, dudniącą muzykę. Mieszkańcy nie mogą być z tego zadowoleni. Na pożegnanie macha ręką. Pokazuję mu środkowy palec. „Poradzę sobie.” Jasne. Chyba właśnie odjechała moja szansa na ukrycie się gdzieś i wytrzeźwienie. Wstaję i ruszam w lewo, do parku, nie zważając na wczesną porę ani na to, że może tam spać jeszcze masa bezdomnych. W tym momencie sama jestem bezdomna. „I pijana” - dodaję w myślach, siadając na ławce pod drzewem i wybuchając niekontrolowanym chichotem. - "Chyba najwyższa pora się przyznać", a po tym śmieję się jeszcze donośniej. Muszę się uszczypnąć, żeby przestać. Wiem jedno - w tej chwili nic nie wymyślę.


Jestem z powrotem. Szybko. Jak do tej pory nie zdarzało się to tak często. Siedzę na krawężniku, kryjąc twarz w dłoniach. Momentalnie przecieram oczy, orientując się, że Ona musiała płakać. Co za mazgaj. Na szczęście jestem inna. Wstaję i otrzepuję spodenki z kurzu. Temperatura zaczyna wzrastać, a na moim czole pojawiają się kropelki potu. Dosyć przyjemnie szumi mi w głowie, uśmiecham się pod nosem. Box jest jedyną osobą, która wie. Przynajmniej z mojej strony. A to, że sypia w kanciapie warsztatu sprawia, że mogę go zastać o każdej porze dnia i nocy. Zapach oleju silnikowego w jakiś sposób mnie uspokaja. Uspokaja. Jestem przeciwieństwem tego stanu. Skrącam w Willage Road, kierując się do opuszczonego, drewnianego budynku. Dawno tego nie robiłam, ale palce doskonale pamiętają dotyk zapałek w dłoniach, mózg przywołuje trzask ognia, trawiącego deski. Podchodzę do nadpalonego już odrobinę domu. Z kieszeni wyciągam kartonowe pudełeczko z draską. Chwilę potem obserwuję jak płomienie pożerają wysuszoną od wielu dni upału konstrukcję. Obok znajduje baniak z benzyną. Ktokolwiek go zostawił, sprawił mi tym ogromną przyjemność. Wylewam ciecz z drugiej strony. Ogień przeskakuje na moje przedramię. Bez mrugnięcia okiem czy grymasu bólu gaszę go, przyglądając się swojemu dziełu. Pomarańczowa pożoga pochłania werandę i schody. Czy ktoś kiedyś tu mieszkał? Jakby mnie to w ogóle obchodziło. Ale niedługo zauważą. Nawet nie starając się ukryć fascynacji w oczach, ruszam w kierunku warsztatu, rozkoszując nię zapachem benzyny wsączającym się w nozdrza. Mogłam zginąć. Jeden nieuważny krok, ruch, podmuch wiatru. Mogłam. Ale żyję. Uwielbiam igrać ze śmiercią. Tym razem skończyło się na niewielkim poparzeniu. Uśmiecham się, ukazując rząd białych zębów. Jestem pewna, że nie wyglądam przy tym przyjaźnie. Bardziej jak pirania. Nie, piranie atakują stadnie. Ja działam sama. Jak rekin.
Po kilku (kilkunastu?) minutach szybkiego marszu docieram do warsztatu nadal złowieszczo rozpromieniona. Dostrzegam znajomą sylwetkę, grzebiącą przy starym samochodzie. Podchodzę cicho i kładę chłopakowi dłonie na biodrach, muskając ustami jego szyję. Odwraca się i przez moment widzę wahanie w jego oczach. To wystarcza, żebym zrobiła duży krok w tył i posłała mu wyzywające spojrzenie. Nie urażone. Ja nie bywam urażona. Tylko wściekła.
- Rozczarowany? - pytam, unosząc brwi i odgarniając ciemne kosmyki z oczu.
- Miałem starcie z twoim alter ego, cieszę się, że wróciłaś - uśmiecha się zawadiacko, przyciągając mnie do siebie. Nie reaguję, kiedy całuje mnie w usta, a potem w szczękę.
- Ve, nie bądź taka - szepcze mi do ucha. Czuję jego gorący oddech na skórze. To dziwne, że dziś mogę opanować się bez trudu.
- Jaka? - odpowiadam, zarzucając mu ręce na szyję i łaskocząc go palcami w kark. Uśmiecha się, pokazując wszystkie zęby.
- Śmierdzisz benzyną, kotku - śmieje się.
- Pracujesz w warsztacie, nie powinno ci to przeszkadzać.


Leżę na trawie w parku, moją talię otacza czyjeś ramię. Rodney? Odwracam twarz w kierunku jego twarzy orientując się, jaki popełniłam błąd. To ten typ z warsztatu. Zrywam się na równe nogi, łapiąc w rękę torebkę. Mam na sobie własne spodenki, ale koszulka jest o kilka rozmiarów za duża, pachnie ostrymi, męskimi perfumami.
- Nie, znowuuu... - mówi chłopak, odchylając głowę do tyłu. - Dlaczego musisz się pojawiać w najmniej odpowiednich momentach?!
- Żałuję, że w ogóle znikam. Cześć. Mam nadzieję, że cię więcej nie zobaczę - rzucam na odchodne. Po kilku metrach puszczam się biegiem. Zatrzymuję się dopiero przy dobrze znanej kamienicy. Samochodu nie ma przed domem, więc Dominique pojechała do pracy. Albo mnie szukać, zależy, co powiedział jej Rod. Mam nadzieję, że nic. Spodnie śmierdzą mi benzynaą. O nie. Znowu to zrobiła. Kto tym razem?
- Eve! - krzyczy znajomy głos z okna na pierwszym piętrze. Do oczu napływają mi łzy, kiedy wpadam do przedpokoju. Nie mam więcej siły. Kręci mi się w głowie, nie wiem, ile wypiłam, nie mam pojęcia, ilu ludzi tym razem zabiła. A może zabiłam? Płacz przeradza się w urywany szloch, kiedy przyjaciel zbiega ze schodów i spogląda na mnie z przerażeniem w czach. Nie, ty nie możesz się bać. Ja jestem od tego. Upadam na kolana, nie mogąc utrzymać równowagi. Wsuwa mi jedną rękę pod plecy, drugą pod kolana i bez słowa niesie na kanapę. Sadza sobie na kolanach i miarowo kołysze w ramionach dopóki nie zaczynam spokojniej oddychać. Właśnie za to jestem mu niesamowicie wdzięczna. Ciepło drugiego człowieka działa na mnie kojąco, a chłód klimatyzacji wywołuje dreszcze na mojej spoconej od biegu skórze. Gładzi mnie po policzku, ocierając coraz to nowe łzy. Nie umiem ich kontrolować. Nie umiem kontrolować własnego życia. Siebie samej.
- Opowiedz mi, co się stało - szepcze mi do ucha. Zaciskam palce na jego nadgarstku i biorę kilka głębokich wdechów. Nie mam innego wyboru. Jeśli nie potrafię zaufać jemu, nie umiem nikomu. A bardzo chcę podzielić się z kimś swoją tajemnicą. Potrzebuję pomocy jak nigdy wcześniej. Więc słowo po słowie mówię mu wszystko. Od samego początku. Od pożaru, kiedy to obudziłam się na podłodze, ledwo oddychając i widząc płonące ciało mamy, jak wypełzłam na korytarz czyjąc, że to nie był wypadek, ale mie mogąc sobie niczego przypomnieć. Tak, wtedy pierwszy raz przytrafiło mi się coś takiego. Potem spuszczam wzrok, nie mogąc patrzeć w jego orzechowe tęczówki. Nie potrafię. Boję się, że zobaczę w nich odrazę, rozczarowanie, strach.
Mija wieczność, zanim czuję jego delikatne palce na podbrodku, zanim unosi moją twarz i przyciska ciepłe wargi do czoła. Kolejne łzy wymykają się spod półprzymkniętych powiek. I następne. Czuję słone krople na ustach i policzkach.
- Musimy jechać do szpitala. Poradzimy sobie z tym, tylko musisz dać sobie pomóc.
- Chcesz mi zafundować pokój bez klamek? - pytam płaczliwie, wbrew sobie wstając z kolan przyjaciela. - Boję się, Rod. Boję się. Chcę wiedzieć, czy to ja zabiłam swoją matkę, czy zniszczyłam sobie życie. Boję się. Boję się. Wolałabym umrzeć niż za każdym razem przechodzić ten koszmar, ale nie mam nawet na tyle odwagi, żeby ze sobą skończyć.
Wstaje, a właściwie zrywa się z kanapy i obejmuje mnie ramionami. Błagam go w myślach, żeby coś powiedział. Wtula twarz w moje śmierdzące papierosami i benzyną włosy, gładząc mnie równocześnie po plecach.
- Nie rób mi tego. Nie bój się. Nie musisz się bać, coś na to poradzimy.
Kiwam głową bez przekonania po czym odchodzę krok w tył. Patrzy na mnie zmieszany. Jego oczy nie wyrażają żadnego z uczuć, których tak się obawiałam. Jedynie smutek, troskę...
- Muszę wziąć prysznic. Jeśli zacznę się dziwnie zachowywać, zapakuj mnie w prześcieradła i zamknij w pokoju - szepczę zachrypniętym od płaczu głosem i ruszam do łazienki. Ubrania ciskam do kosza na śmieci. Z kieszeni wypada pudełko zapałek, została tylko jedna niezużyta. Odpalam ją i zaraz potem gaszę, zabierając Jej podręczną broń. Narzędzie tortur. Zamykam się w kabinie, a uderzająca o porcelanowe dno woda tłumi mój szloch. Jestem słaba. Jestem potworem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Luminance dnia Nie 11:26, 17 Mar 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Colourofrainbow
Creative Master
Creative Master


Dołączył: 30 Sty 2013
Posty: 1495
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 19:14, 05 Maj 2013    Temat postu:

To opowiadanie jest bardzo fajne ;) Szybko się czyta i bardzo wciąga ;d Czekam na dalszy ciąg jeśli się pojawi ;)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TutusTuus
Very Creative
Very Creative


Dołączył: 17 Lut 2013
Posty: 2093
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:51, 06 Maj 2013    Temat postu:

Cóż... Powiem szczerze, że mnie aż skronie bolą... To nie to, że mi się nie podobało... Tylko... Sama nie wiem.
Jak dla mnie za mało dialogów, za dużo myśli/opisów, czy jak to tam nazwać. Ogólnie, ciekawy pomysł. Było tylko trochę litrówek. No i wolałabym gdyby było pisane w 3 osobie, ale to tylko takie moje przyzwyczajenie ;D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez TutusTuus dnia Pon 19:55, 06 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adelia
Forum Expert
Forum Expert


Dołączył: 03 Mar 2013
Posty: 2863
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:35, 22 Sie 2013    Temat postu:

Mam podobne odczucia, jak TutusTuus. Brakuje mi dialogów, bo większość to po prostu sam opis..., a opisy są po jakimś czasie męczące, nie ma żadnego oddechu. Jednak są one dobre, naprawdę wciągają. Chwilami jednak denerwowały mnie zbyt krótkie zdania.
np.

Cytat:
Obudziłam się na szpitalnej sali z amnezją. Kompletną dziurą w pamięci.

To drugie zdanie, to nawet nie jest zdanie, bo nie ma orzeczenia ani nie jest równoważnikiem. Nie trudno byłoby je połączyć, a zachowana by była jakaś większa spójność tekstu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna -> Twórczość pisana Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin