Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Carcass

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna -> Twórczość pisana
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Natsume
Thinker
Thinker


Dołączył: 23 Lut 2013
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:17, 13 Mar 2013    Temat postu: Carcass

PROLOG

13 lutego 2007
- Nienawidzę zimy – mruknęła Madeline, ślizgając się po zamarzniętej, całkowicie pustej ulicy. I ciemnej. Tak, Madeline nie omieszka wypomnieć tego ojcu, bo nie doszłoby do tego gdyby nie zapomniał o jej treningu. Gdyby nie on, nie musiałaby teraz lawirować nieco niezręcznie po oblodzonych ulicach przedmieść, próbując odnaleźć drogę do domu.
- Nienawidzę ludzi – burknęła od niechcenia, choć była sama. Ludzie byli beznadziejni, zwłaszcza ci skracający jej imię do zdrobniałego Mad. Chociaż, po głębszym namyśle doszła do wniosku że gorsi byli ci mówiący na nią Madelyn, przeciągając to ohydne y. Ale ojciec przebijał ich wszystkich.
Madeline naciągnęła czapkę, próbując ukryć czerwone od mrozu uszy.
- Madeline?
Dziewczynka odwróciła się, napotykając spojrzenie jakiegoś mężczyzny. W myślach obliczyła dzielący ich dystans i szanse na ucieczkę.
- Nie – odparła podejrzliwie i oderwała ręce od czapki. Chciała poznać jego zamiary, jednak w słabym świetle latarni nie dostrzegała nawet dokładnie jego oczu. Zakładała oczywiście, że chce ją zabić. Najpierw zabić, potem poćwiartować i schować w lodówce.
- Ile masz lat? - mężczyzna zrobił krok naprzód, unosząc ręce. - Nie chcę nic ci zrobić.
Tak to się zaczyna. „Ile masz lat dziecko?” A potem: „Nie chcę cię skrzywdzić.” A na końcu lądujesz w lodówce – pomyślała Madeline, chowając dłonie do kieszeni. Mimo wszystko nie uciekła, bo dziecięca ciekawość kazała jej dowiedzieć się skąd ten morderca zna jej imię.
- Piętnaście – skłamała zgrabnie, unosząc głowę.
Spojrzała mu w oczy z miną „i co ty na to?”.
- Wyglądasz na osiem – odparł poważnie mężczyzna.
Bystry jest. Tyle mam – pomyślała i cofnęła się. Po chwili wylądowała na ziemi, w myślach przeklinając zimę. Oczywiście używając wszystkich przekleństw jakie ośmioletnie dziecko może znać.
- Przejdźmy do konkretów – warknęła, co nie wiadomo dlaczego nieco rozbawiło mężczyznę - Czego chcesz i skąd znasz mo... - urwała, gdy po usłyszeniu serii strzałów obcy mężczyzna runął na ziemię. Madeline zakryła usta dłońmi wybuchając płaczem.
Zawsze płakała. Najpierw rzucała się na starszych od siebie a potem ryczała, obrywając. Może to dlatego nie miała przyjaciół.
Zamiast wstać i uciec, na kolanach podeszła do mężczyzny i rozpięła jego kurtkę.
- Panie morderco! - wrzasnęła, tarmosząc jego szybko nasiąkającą krwią koszulę. - PANIE MORDERCO!
- Nie drzyj się, głupia – usłyszała i obejrzała się, wciąż szlochając. Mężczyzna odepchnął ją niezbyt delikatnie i uklęknął przy rannym.
- Ty idioto – warknął.
- Oh, to mała Mad? - towarzyszka mężczyzny uśmiechnęła się do dziewczynki pocieszająco.
- Madeline – poprawiła ją i pociągnęła nosem.
- Tak, to nasza Madeline! - zawołała dziewczyna, szarpiąc klęczącego faceta.
- Niestety.
- On nie żyje? - zapytała Madeline, ocierając łzy. Mężczyzna zerknął na nią z nic nie wyrażającą miną i powrócił do mamrotania pod nosem przekleństw i wyzywania nieboszczyka. Nie doczekawszy się odpowiedzi stwierdziła że czekała wystarczająco długo i bez namysłu kopnęła go w nogę.
- Ty mała... - mężczyzna urwał i rzucił się gwałtownie naprzód, w pogoni za przedmiotem który wypadł mu z dłoni.
Dziewczyna odciągnęła Madeline, grzebiąc jednocześnie w kieszeni płaszcza.
- Trzymaj – spróbowała wcisnąć jej do rąk pogniecioną czekoladę – No bierz – powtórzyła, gdy dziewczynka spojrzała na nią tylko tępym wzrokiem. W końcu niepewnie sięgnęła po czekoladę cały czas obserwując dziewczynę.
- Bałam się – wyznała po krótkiej chwili, odrywając wzrok od jej krótkich blond włosów. - Ale ja go nie zabiłam.
- Oczywiście, że nie – odparła wesoło blondynka, ściągając rękawiczki. Podała je bez słowa Madeline, która tym razem przyjęła podarek bez chwili wahania.
Stały przez chwilę bez słowa naprzeciwko siebie.
- No to pa – mruknęła Madeline, dostrzegając jej minę, którą zinterpretowała jako „niech ona wreszcie sobie pójdzie”.
- Ona odchodziiiii – zasyczała przeciągle dziewczyna do miotającego się po śniegu mężczyzny.
- Kiedy ja nie wiem gdzie ten idiota to gówno schował – mężczyzna spojrzał na nią desperacko.
- Co schował? - zapytała ciekawie Madeline, odwracając się jeszcze na chwilę.
Mężczyzna machnął na nią ręką i ukrył twarz w dłoniach.
- Idź sobie.
- Czyli jutro – dziewczyna pokręciła głową z politowaniem, a Madeline wzruszyła ramionami, nic nie rozumiejąc.
- Banda dziwadeł, mordercy, dziwadła, idioci – wyrzuciła z siebie jeszcze – A ta czekolada jest przeterminowana – dodała jeszcze, celując czekoladą w pobliskie krzaki.
- Powtórzyłaś dziwadła dwa razy.
Madeline wystawiła im język, odwróciła się na pięcie i ruszyła środkiem ulicy, ślizgając się i wywalając co chwila.
- Ha, znalazłem! - usłyszała jeszcze zwycięski okrzyk za plecami, jednak gdy się odwróciła – nikogo już nie zobaczyła. Dziwadła zniknęły.
Madeline zeszła na chodnik, dostrzegłszy światła nadjeżdżającego samochodu. Wystawiła przed siebie dłonie, podziwiając nowe rękawiczki. Różowe – skrzywiła się i westchnęła. Przyzwyczaiła się do nieudanych prezentów.
Skręciła, a kolejna uliczka wydała jej się znajoma, nareszcie. Zmarszczyła brwi na widok sylwetki człowieka pod najbliższą latarnią. Postanowiwszy czym prędzej przejść na drugą stronę zeskoczyła z krawężnika, nie przewidując oczywiście że znów się wywali. Przeklnęła w myślach wyjątkowo nie zimę, ale swoją niezdarność i głupie buty.
- Nienawidzę... - zaczęła, jednak przerwała, dostrzegając poruszenie pod latarnią.
- Pomóc ci? - znała ten głos. Kwestią czasu było przypomnienie sobie skąd.
- Nie – zerwała się czym prędzej na nogi, jednak po chwili znów wylądowała na ziemi kolanami, gdy ugięły się pod nią na widok mężczyzny. - Morderca.
- Ma...
- Morderca.
- Słuchaj, nie mam cza...
- MORDERCA! - wrzasnęła Madeline, zrywając z głowy czapkę. Zaczęła machać nią przed sobą bezsensownie, drąc się wniebogłosy – ODEJDŹ, TRUPIE.
- Nie jestem trupem – mężczyzna rzucił jej przestraszone spojrzenie, gdy w pobliskim domu zapaliło się światło. Nie zastanawiając się długo chwycił mocno jej ramię i zaczął ciągnąć po lodzie.
Nie płacz, tylko nie płacz, nie płacz – poprosiła w myślach siebie samą.
- Jesteś pieprzonym wampirem, zombiaku – wyjąkała szamocząca się Madeline.
- To zdanie nie miało sensu.
- Twój byt nie ma sensu – odparowała. - Puść bo ci rękę odgryzę.
Mężczyzna westchnął, zatykając jej usta. Po chwili syknął, gdy ugryzła go w rękę.
- Słuchaj, dziecko, chciałbym ci wszystko wytłumaczyć, ale nie mogę. Także musisz mi po prostu zau...
Boże. Teraz nie skończy się na wylądowaniu w lodówce. On chce dorwać mój mózg – zdała sobie sprawę coraz bardziej przerażona Madeline.
Użyła całej swojej siły by wyszarpnąć się z mocnego uścisku porywacza i po chwili siedziała już na krawężniku, zatykając sobie uszy rękoma i wrzeszcząc najgłośniej jak potrafiła.
Stojący bezradnie mężczyzna opuścił ręce wzdłuż tułowia w geście rezygnacji.
- Jeśli się nie zamkniesz wyssę twoją duszę – powiedział desperackim tonem i przyłożył rękę do czoła.
- Jak? - zapytała ciekawie Madeline, wbijając w niego pytający wzrok.
- Nie zgub tego – powiedział, kładąc na jej kolanach niewielkich rozmiarów pudełko - Schowaj gdzieś, tylko błagam – nie zgub.
Madeline wytrzeszczyła oczy, zaglądając do pudełka.
- Ale...
Mężczyzna włożył dłonie do kieszeni i uśmiechnął się do niej blado.
- Kiedyś będziemy przyjaciółmi, Madeline – powiedział, zbijając ją całkowicie z pantałyku. - Ale na razie, do zobaczenia.
Tak właściwie, to nie mam żadnego przyjaciela. A on jest trupem. Ludzie by mi zazdrościli kumplowania się z nieboszczykiem – przyznała w duchu, kiwając głową i patrząc na odchodzącego trupa.
- Poczekaj – poprosiła cicho. - Poczekaj – dodała głośniej i pociągnęła nosem.
Zombie zatrzymało się i sięgnęło do kieszeni spodni. Rzucił dziewczynce paczkę chusteczek, trafiając ją w głowę.
- Skąd znasz moje imię? - zapytała, nie odrywając od niego wzroku.
- Bę... Jesteśmy przyjaciółmi, Madeline. Przyjaciele znają swoje imiona.
Dziewczynka skinęła głową, przyznając mu rację.
- Ale ja nie znam twojego – dotarło do niej i przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Declan – przedstawił się po chwili i pomachał jej dłonią na pożegnanie.
Uniosła dłoń, a gdy zniknął za rogiem czym prędzej wstała, trzymając pudełko w dłoniach i ruszyła za nim z zamiarem śledzenia go. Jednak gdy wbiegła na kolejną wąską uliczkę – ta była już całkowicie pusta, nie licząc bezpańskiego psa który zaszczekał na jej widok.
Madeline upuściła pudełko i nie wiedząc co ze sobą począć uniosła głowę w kierunku ciemnego nieba i rozpłakała się. Po chwili na jej czole wylądował pierwszy płatek śniegu.
Kopnęła ze wściekłością pudełko.
- Miałeś być przyjacielem, Declan – powiedziała sama do siebie, połykając słone łzy. - Przyjacielem, głupi trupie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tris
Creative Soul
Creative Soul


Dołączył: 01 Lut 2013
Posty: 1089
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z okolic Warszawy

PostWysłany: Nie 10:04, 17 Mar 2013    Temat postu:

Skoro to prolog to będzie dalsza część, prawda? Madeline jest GENIALNA! Podoba mi się ;). Życzę weny.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Original
Original


Dołączył: 17 Lut 2013
Posty: 1217
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:12, 17 Mar 2013    Temat postu:

Ciekawie się zaczyna. :) Już nie mogę się doczekać, kiedy zdradzisz zawartość tego tajemniczego pudełka. Imię Mad z niczym mi się nie kojarzy, co to to nie... ^^"

Cytat:
Puść, bo ci rękę odgryzę.

Jedyny błąd, który zauważyłam.

Czekam na rozdział pierwszy! I oczywiście - weny, weny życzę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Nie 11:12, 17 Mar 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TutusTuus
Very Creative
Very Creative


Dołączył: 17 Lut 2013
Posty: 2093
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:49, 17 Mar 2013    Temat postu:

Mhm... Zapowiada się bardzo ciekawie! :)
Podoba mi się :lol: Czekam na rozdział pierwszy! :twisted: Mhm... Naprawde mi się podoba :P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Natsume
Thinker
Thinker


Dołączył: 23 Lut 2013
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:45, 22 Mar 2013    Temat postu:

Dziękuję bardzo. :D
Poison, skąd, skąd.

1 ROZDZIAŁ

05.07.2019
Liselotte Price zgięła się wpół, zanosząc niepowstrzymanym szlochem. Wyciągnęła dłoń na oślep, aż w końcu podźwignęła się z pomocą kredensu.
- Zawsze reagujesz zbyt emocjonalnie - burknęła dziewczyna, zakładając za ucho pasmo rudobrązowych włosów.
- Stra... Stracił - urwała, unosząc trzęsącą się dłoń do ust - am. - wyjąkała po chwili, dokańczając. Ręce bezwładnie opadły wzdłuż jej ramion, a ona sama odchyliła głowę do tyłu i zaniosła się jeszcze większym płaczem.
- Uspokój się - wymamrotała Madeline i wyciągnęła z kieszeni stary telefon. - Spróbuję zorientować się w sytuacji.
- Nie żyje - jęknęła Lottie, wplatając palce w włosy. - Gdzie jest mój...
- Twój brat właśnie wrócił ze szpitala - odparła Mad, drgnąwszy na dźwięk trzasku drzwi.
- Zahaczyłem po drodze po jakieś żarcie - zakomunikował wchodząc i rzucając siatki z chińszczyzną na stół, prosto przed Madeline.
- Wspaniale - rzuciła się chciwie na jedzenie, rozrywając reklamówki. - Umieram z głodu.
- Jak możecie - zaczęła z oburzeniem, na chwilę zapominając o szlochaniu - Jeść w takiej chwili?
- Nohmafnie - Madeline wpakowała sobie do ust garść makaronu, nie zwracając uwagi na jej piorunujące, pełne wyrzutu spojrzenia.
- Nie żyje - Liselotte Price powtórzyła te dwa słowa po raz kolejny, by upewnić się, że to naprawdę prawda.
On zginął - powiedziała twardo samej sobie - Nie żyje. Tak, nie żyje. Niedługo zostanie pogrzebany pod ziemią, a jego ciało zeżrą robaki. I zapomnimy. O tak, właśnie. Zapomnimy o nim, tak samo jak zapomnieliśmy o Uzielu i Mike'u. I Rose. Pamiętasz, Rose, Lottie?
- Pamiętam ją. Pamiętam Rose - wydukała na głos i oparła się o kredens, zrzucając tym samym zdjęcie w drewnianej, ręcznie zdobionej ramce.
- My też ją pamiętamy - Cassiel na chwilę przerwał jedzenie, zerkając w kierunku okna. - Tym bardziej, że poszukiwania wciąż trwają.
- Ona nie żyje, czuję to - uśmiechnęła się smutno Liselotte.
- Ciekawe co u jej dzieciaka - zastanowiła się Mad, wpatrując beztrosko w kurczaka.
- Nie wiadomo kim był ojciec i mała trafiła do rodziny zastępczej - wyjaśnił chłodno Cassiel.
- Cora, no nie?
- Tak - odparła zamiast Cassiela jego siostra, nieobecny wzrok wbijając w buty - Ma na imię Cora. Słodkie dziecko z niej było, a Rose zawsze ją tak rozpieszczała... Nigdy nie zainteresowaliśmy się jej sytuacją po zaginięciu matki. - dodała jeszcze na jednym wdechu. Chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak zrezygnowała, dostrzegłszy nieco spłoszone spojrzenia towarzyszy. - Ach, tak.
- Jak zginął? - zapytała Madeline, przerywając niezręczną ciszę. Wbiła wzrok w pusty już pojemnik, czując na sobie pełen żalu wzrok Liselotte.
Tak bardzo nie chcesz tego wiedzieć, Lottie - wpadło jej do głowy nagle - A ja pytam.
- Dostał kulkę w łeb - odpowiedział spokojnie Cassiel, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Tylko Jonathan Forest, wychodząc z domu po miesiącu mógł mieć takiego pecha. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu, Mad...
- Madeline.
- Mówię całkowitą prawdę.
- To popieprzone.
- I to jak.
- Ale jak...
- Słuchaj dalej - Cassiel zerknął na swoją siostrę siedzącą aktualnie pod kredensem, jednak wszystko było w porządku. Nie pytała. Nie płakała. Wpatrywała się w dywan, jak gdyby znajdowało się tam coś wartego uwagi. - Ciągle jęczał przez ten ból zęba, przynajmniej tyle wiem z relacji Angela. A więc Blake litując się nad nim na siłę wpakował go do samochodu z zamiarem zawiezienia go do dentysty.
- Do dentysty - powtórzyła tępo Madeline.
Boże, chce mi się śmiać - pomyślała, wpatrując się w Cassiela.
- No i strzelili mu w łeb - kontynuował Price. - Zdumiewające. Nawet nie zginął w wypadku samochodowym, ten to był dziwny.
- Ale... - Madeline zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się lekko. - Dentysta go zastrzelił, czy co?
- Rany, Mad - Cassiel oparł się na krześle, a na jego twarzy zagościło coś podobnego do rozbawienia - Siedział na tylnym siedzeniu, oczywiście przy otwartym oknie, wiesz jak trudno wytrzymać w samochodzie Blake'a podczas takich upałów.
- Oh, Mad na pewno to duchota nie przeszkadza, prawda, Mad? - zapytała kpiąco Lottie. Cassiel uniósł brwi, a Madeline spiorunowała blondynkę wzrokiem. - Nie, wręcz przeciwnie. A tylne siedzenia są bardzo wygodne, zwłaszcza gdy...
- Do niczego nie doszło - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- A czy ja cokolwiek mówiłam? - Liselotte uniosła głowę i rozłożyła ręce.
- Co cię ugryzło? - warknął na siostrę Cassiel - Kontynuując, ani Blake, ani Jonathan nie zwrócili uwagi na faceta, a raczej jego rękę z pistoletem z samochodu jadącego obok. No i - Cassiel złożył dłonie na kształt pistoletu. - Pif, paf, pozamiatane. Potem postrzelili w ramię kierowcę, który stracił kontrolę nad pojazdem. I chyba wpadli do rowu, wpierw uderzywszy w samochód przed nimi. A sprawcy się zmyli.
- Żadnych dowodów?
- Absolutnie żadnych, nie znają rejestracji, nie widzieli faceta, nic.
- A więc Blake Angel... - dziwne uczucie zawładnęło nią całą. Przymknęła oczy. Widziała to, widziała dokładnie. Seria strzałów, szok, gwałtowny skręt, nagły ból w ramieniu, zakrwawiona tapicerka, tapicerka, tapicerka na tylnych siedzeniach.
- Spokojnie, żyje i ma się całkiem nieźle. Oprócz rany w ramieniu i wstrząsu mózgu. Mówił, że porządnie potem przywalił.
Szkoda, że nie zginęli oboje - przemknęło jej przez myśl. Przygryzła wargę.
- Lottie, na pewno nie jesteś głodna?
Liselotte uniosła zaczerwienioną twarz. Stare ślady łez zostały przykryte przez nowe.
- Nie płacz.
- Łatwo powiedzieć - szepnęła, biorąc w ręce wcześniej zwaloną ramkę. Przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie.
- To naprawdę nie jest wielka strata - spróbowała nieudolnie pocieszyć ją Madeline. - To był tylko...
Dlaczego to robię? - zapytała samą siebie. - Tylko pogarszam sytuację. Przecież wiem, jak bardzo pragnęła, by mu się polepszyło, by w końcu wyszedł do ludzi, by zaczął żyć i, i...
- Nic nie warty...
Zamknij się - rozkazała swoim ustom w myślach.
- Zamknij się - powtórzyła cicho jej myśli ściskająca coraz mocniej drewnianą ramkę Lottie.
- Pieprzony hihikomori - dokończyła głośno Mad.
- Zamknij się - Liselotte wstała i rzuciła w nią ramką. Madeline złapała ją w locie i szybko odłożyła, dostrzegłszy na zdjęciu Jonathana, jego młodszego brata, Lottie, Cassiela i Saki.
- Ty robiłaś zdjęcie - powiedział dotąd przyglądający się im zamyślony Cassiel.
- Mhm.
- Jesteście po prostu podli! - wrzasnęła Liselotte. - Nic was nie obeszła jego śmierć, nic! Nie waż się go obrażać, Madeline.
- Stwierdzam fakty. Ten odludek nie przysłużył się społeczeństwu w żaden sposób.
- NIE ZNAŁAŚ GO! - wydarła się Lottie, ocierając dłonią oczy.
Ona ma rację, nie znałaś go - szepnął głos w jej głowie cichutko. - Ona ma rację, jesteś podła. Ona ma rację, nie obeszła cię jego śmierć. Jednak dobrze wiesz, że na swój pokręcony sposób kochała Jonathana. A i tak w dniu jego śmierci nie potrafisz się zamknąć. Brawo.
- A Blake? - Lottie złapała ją za ramiona i potrząsnęła mocno - Wiesz, co do ciebie czuje Angel, ale i tak w ogóle nie pójdziesz odwiedzić go w szpitalu. Nawet tego dla niego nie potrafisz zrobić!
Madeline zacisnęła zęby. A po chwili wstała i ruszyła do przedpokoju, wcześniej odkładając ramkę ze zdjęciem na dawne miejsce. Zasznurowała czarne tenisówki i sięgnęła po plecak z którym nigdy się nie rozstawała.
- Gdzie ty idziesz? - zdezorientowana Lottie stanęła w drzwiach, gdy Mad właśnie miała zamiar zamknąć je za sobą.
- Idę odwiedzić Blake'a Angela. W szpitalu - wycedziła i zatrzasnęła drzwi prosto przed jej nosem.

***

Dzisiaj umarł jeden z moich przyjaciół, jednak nie jest mi przykro. A chyba powinno. Z pewnością nie odczuwam tej straty tak bardzo jak wtedy gdy zniknęła Rose. Jesteśmy chyba najbardziej pechową grupą przyjaciół na świecie. Rose. Uziel. Mike. A teraz Jonathan. Połączyła nas koza w liceum, do której wybitnie często trafialiśmy. Nie żebyśmy byli źli. Mieliśmy po prostu nieco trudniejsze niż inni charaktery. A Jonathan od dziecka był nieco bardziej małówny, aż w końcu cóż, stał się odludkiem. Mad zawsze nazywała go pieprzonym hihikomori, za to Lottie naprawdę się martwiła. Dobrze pamiętam, jak przychodziła do jego zagraconej, małej kawalerki i próbowała wyciągnąć go z domu. Czasem jej po prostu nie wpuszczał do domu i Lottie waliła w drzwi, wyzywając go od jełopów i patafianów. Nigdy nie potrafiła nazwać go po prostu debilem albo idiotą. Chociaż często nim bywał. Oj tak, Jonathan nie ufał ludziom. Nie ufał nawet samemu sobie. Zawsze miewałam dziwne poczucie, że boi się. Tak, teraz jestem pewna - bał się. Kogoś lub czegoś. Ale to Jonathan. Madeline często się myli, jednak jeśli chodziło o niego - zawsze miała rację. Z Jonathanem coś na 100% było nie tak. Ale mimo wszystko czuliśmy się z nim jakoś związani, nie wiem, może to dlatego, że...
Saki odłożyła długopis na ławkę i zamknęła notes szybkim ruchem. I teraz patrzyła prosto w oczy skryte pod różowymi okularami w kształcie serc należące do krótkowłosej blondynki zajmującej ławkę naprzeciwko. Mimo upału na nogach miała niebieskie glany, a z dużej torby którą trzymała na kolanach wystawał kawałek kolorowego swetra.
- Nigdy nic nie wiadomo - powiedziała dziewczyna, dostrzegłszy jej wzrok. - Mam coś na twarzy?
- To ty przyglądasz mi się od kilku minut - odparła Saki.
- Racja - dziewczyna pokiwała głową. - Ładna pogoda, prawda?
- Jak na mój gust za ciepło.
Wiele rzeczy można było powiedzieć o Saki Natsume, jednak bystrości jej nie brakowało, a dziwaków rozpoznawała po paru sekundach. A jej towarzyszka rozmowy czubkiem była z pewnością.
- Mało tu ludzi - odezwała się dziewczyna ponownie.
- To normalne, że wolą siedzieć w domach z klimatyzacją obżerając się lodami niż w parku. Wbrew pozorom w cieniu drzew nie jest znowu tak chłodniej jak się może wydawać...
- Chcesz banana? - dziewczyna wyciągnęła w jej kierunku owoc, jak gdyby w ogóle jej nie słuchając.
- Nie ufam żółtym rzeczom.
- Ja nie ufam żukom - pokiwała głową współczująco. - Jestem Shoshone.
- Saki - Natsume zmarszczyła brwi. - Shoshone to...
- To nie jest moje prawdziwe imię - odparła beztrosko Shoshone.
Saki przez chwilę przyglądała się jak dziewczyna je banana, kiwając się na boki. Wzruszyła ramionami, otwierając notes. Chciała dokończyć swoje chaotyczne wywody, jednak jej uwagę tym razem pochłonął wysoki mężczyzna szybkim krokiem przechadzający się po alejkach i rozglądający na boki, widocznie czegoś poszukując.
Pasują do siebie - stwierdziła, oglądając jego szary płaszcz, wyjątkowo nieadekwatny do pogody.
Przeniosła wzrok na Shoshone, która także go dostrzegła, tyle, że w lusterku, które trzymała przed sobą. Zaklęła szpetnie i wymamrotała coś do siebie. Saki z uwagą wpatrywała się w jej wargi, próbując odczytać z ich ruchu słowa.
Wybraniec?
Saki pokręciła głową.
Popapraniec.
Mężczyzna dostrzegł Shoshone i stanął niedaleko jej ławki. Niby obojętnie. Niczym przypadkowy przechodzeń.
- Załatwmy to na spokojnie - odezwał się w końcu. Miał miękki, przyjemny głos.
Blondynka westchnęła, ściągając okulary.
- Dobrze wiesz, że tylko przypadkowi ludzie powstrzymują mnie przed rozbiciem twojej pustej głowy o ziemię.
- Groźnie - mężczyzna pokiwał głową z udawanym przejęciem. - A więc nie dostanę po dobroci tego co należy do mnie?
- Ani po dobroci, ani za pomocą przemocy - odparła wesołym tonem Shoshone.
- Nie mam ochoty bawić się z tobą w gierki - wycedził, robiąc krok w stronę ławki.
- E-e - Shoshone wstała i posłała znaczące spojrzenie ku Saki. - Nie rób scen przy mojej japońskiej koleżance.
- Tak właściwie to wcale się nie przyja...
Mężczyzna zignorował ją i sięgnął do kieszeni płaszcza.
Pistolet! Na pewno wyciągnie pistolet! - podekscytowana Saki drgnęła, jednak nie dane było jej się dowiedzieć, co konkretnie chciał zrobić mężczyzna, ponieważ Shoshon cofnęła się o krok, jednocześnie podrzucając w górę mały przedmiot.
Kulka.
Saki przyglądała się jej lotowi z fascynacją, nie zdając sobie sprawy z tego, że bezwiednie wyciągnęła dłonie, by ją złapać.
Ta metalowa kulka.
Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu, gdy Shoshone w locie złapała kulkę, uśmiechając się słodko do mężczyzny w płaszczu. Rozległ się odgłos, jak gdyby metalowe szczęknięcie. Coś czego nigdy nie słyszała.
I w ułamku sekundy Shoshone zniknęła, a w głowie Saki wciąż dźwięczało jej kpiące, rzucone w stronę faceta "do zobaczenia wczoraj".
Otworzyła usta ze zdumieniem obserwując miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała blondynka. Jednak zostały tam tylko różowe okulary w kształcie serc, leżące samotnie na parkowej alejce, po które chciała się schylić, jednak coś nie wyszło.
Pewnie dlatego, że ktoś z całej siły przywalił jej w tył czaszki.

***

Blake Angel spojrzał na Madeline, zirytowany jej cholerną obojętnością. Zirytowany jej zaciśniętymi ustami których nie mógł mieć, bladym spojrzeniem zielonych oczu. Jak gdyby jej nie było.
A przecież siedziała tuż obok szpitalnego łóżka.
- Uśmiechnij się do mnie, Mad - poprosił, unosząc kąciki ust do góry.
Mad, jak zwykle nazwał ją Mad. Mimo jej próśb i rozkazów.
Mad. Mad. Mad.
Nie uśmiechnęła się.
- Spójrz na mnie.
Odwróciła głowę. Nie zamierzała.
A ty znów zobaczysz tą litość. I znów skulisz się w kącie, urażony - pomyślała.
- Myślisz, że jestem żałosny - bardziej stwierdził niż zapytał.
Skinęła głową, jednak nie zauważył. Tak, tak właśnie uważała. Przyszła tu i siedziała, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nie zginął jego przyjaciel, jak gdyby jego ramię nie było owinięte żadnym bandażem, jak gdyby z jego głową wszystko było w porządku.
- Kiedyś umrę tak jak Jo-Jonathan - kontynuował swój monolog - Kiedyś moja głupota doprowadzi mnie do... - pokręcił głową gwałtownie i nie dokończył, ponieważ głos uwiązł mu w gardle.
Umieraj - myśl pojawiła się, zanim zdążyła ją powstrzymać.
- Odezwiesz się chociaż?
Odwal się ode mnie, chciała krzyknąć, a jednak nie mogła. Zerknęła na niego kątem oka, a on uśmiechnął się zwycięsko.
- Co u twojego samochodu?
- Co u mojego samochodu?! - wykrzyknął Angel, unosząc się na poduszkach. - Mogłem zginąć! Postrzelili mnie!
- W przeciwieństwie do Jonathana żyjesz, ciesz się - odpowiedziała zimnym tonem.
- Koszty naprawy nie są niezwykle wielkie - powiedział cicho.
- To super.
- Super.
- Super... - powtórzyła Madeline i wbiła wzrok w swoje buty.
- Zastanawiam się co byłoby gdybym jednak nie próbował wyciągnąć go z domu, gdybym dał spokój i...
- Cóż - Madeline uniosła głowę i uśmiechnęła się szyderczo. - Bolałby go ząb. Ale byłby ŻYWY.
Angel opuścił głowę, nie chcąc widzieć jak wychodzi. Była tu zaledwie kilkanaście minut, wzbudziła w nim cholernie wielkie poczucie winy, a on nadal pragnął, by została. Był taki głupi.
- Przynieść ci coś z automatu? - zapytała przy drzwiach Madeline.
- Nie, dzięki - Blake odwrócił głowę w stronę okna. - Mad...
- Madeline, tak?
- Dlaczego on umarł?
- Bo ludzie umierają.
- Mad...
- Bo chciałeś zawieźć go do dentysty.
Angel westchnął.
- Zastanów się. Facet wychodzi po długim czasie z domu i zostaje zamordowany. Nie umiera na skutek nieszczęśliwego wypadku, umiera bo ktoś go zabił. To nie jest normalne. Tak samo jak nikt ot tak nie jeździ i nie strzela z samochodu do innych.
- Psychopaci tak.
- Mad... - zaczął.
- Madeline, do cholery. Jonathan był nudnym, beznadziejnym nierobem-odludkiem. Nikt nie chciałby go zamordować, bo o jego istnieniu wiemy tylko my, właściciel mieszkania które wynajmuje i kasjerki z pobliskiego monopolowego - odparła kpiąco, wychodząc.
Stanęła przed automatem, będąc pewną, że nikt nie chciał go zamordować. Gdy sok spadał na dół pojawiły się wątpliwości.
Tak samo jak nikt ot tak nie jeździ i nie strzela z samochodu do innych.
Przygryzła wargę i zaklęła.
- Jakiś problem?
- Zaklinował się - Madeline spiorunowała batonik wzrokiem i dotknęła czoła. - Potrzebuję cukru.
Mężczyzna kopnął automat.
- Dzięki - coś ją tknęło by chociażby na niego spojrzeć. Mężczyzna był jej w wieku, ewentualnie nieco starszy. Nie wysoki, ale też nie niski. Niezbyt przystojny, ale przykuwający uwagę. Włosy o pospolitym, brązowym kolorze i głębokie, czarne oczy.
Madeline ugryzła Snickersa, przyglądając się jak mężczyzna kupuje sobie mleko truskawkowe w kartoniku.
- Nie lubię mleka - powiedziała nie wiadomo po co.
- A ja nie mogę bez niego żyć - odparł i zaśmiał się krótko. - Declan.
- Madeline.
Declan zmarszczył brwi, jednak po chwili rozpromienił się.
- Jak ta dziewczynka z bajki, nie?
- Tak.
Przez chwilę wyglądał jak gdyby chciał zapytać o coś jeszcze, ale chyba się rozmyślił bo skinął głową, wymamrotał coś w stylu "miło cię poznać" i pożegnał się, czym prędzej odchodząc. Madeline wzruszyła ramionami, spoglądając w stronę automatu.
- Mleka zapomniał.
Zostawiła je w spokoju, wychodząc ze szpitala. Usiadła na ławce przed budynkiem, spoglądając na zachodzące słońce. Jednak nie widziała słońca, a Jonathana Foresta.
- Daj mu spokój. Nie chce przyjmować gości to nie. A ja jego gościem być nie lubię - warknęła w stronę Lottie, walącej w drzwi kawalerki. Wspaniale. W piątkowy wieczór stały na obskurnej klatce, waląc w brzydkie drzwi jakiegoś brzydkiego gościa.
- Jonathaaaaaan - Liselotte jeszcze raz mocno zastukała. - Chodź, pójdziemy na kawę. Albo na karaoke. Lubisz karaoke? Dobra, nie lubisz. W sumie to... Nie musimy nigdzie wychodzić! Możemy obejrzeć jakiś film, co ty na to? JONATHANIE, SŁYSZYSZ MNIE?
- Wracajmy...
- Jonathanie, natychmiast otwórz drzwi.
- Nie otworzy - stwierdziła Madeline.
- Otworzy, zaczekajmy jeszcze pięć minut - poprosiła Lottie z błagalną miną. Usiadła na schodach, a Madeline oparła się o ścianę. Po paru minutach drzwi uchyliły się. Lottie pisnęła, wsuwając się do środka.
Jonathan z powrotem zasiadł przed komputerem, a Lottie ogarnęła wzrokiem bajzel w pokoju.
- Skoczę do sklepu po chipsy - oznajmiła i po chwili już jej nie było.
- Co robisz?
- Tworzę program - odparł krótko, a Mad pokiwała głową.
- Dzięki programom starcza ci na życie, nędzne, ale zawsze jakieś, ale na wodę już nie?
- Mam wodę.
- Powinieneś się umyć.
- Po co?
- Śmierdzisz - burknęła, przyglądając mu się. Wyglądał tak jak zawsze. Czarne, tłuste włosy w nieładzie, ta sama koszulka (Madeline miała przeczucie, że posiada ich tylko kilka, ale bała się zajrzeć do jego szafy by to sprawdzić), bokserki, zmęczone od wpatrywania się w monitor oczy.
- Mhm - mruknął potakująco.
- Dlaczego nie przyznasz, że nie satysfakcjonuje cię takie życie?
- Bo skłamałbym.
- A więc lubisz żyć sam, w chlewie, zamykając się na ludzi?
Jonathan poruszył się nerwowo.
- Nie, nie lubisz. Powinieneś zmienić swoje życie.
- Kto by pomyślał, że to ty postanowisz udzielać mi rad życiowych.
- Lottie... - zaczęła Madeline. - Ma nadzieję, że cię zmieni. Miała pecha zakochać się w takim frajerze jak ty.
- Nie jestem frajerem.
- Jesteś czymś więcej niż frajerem, tak. Wiesz czego chcą dziewczyny?
- Kasy?
- Posiadania zadbanego faceta, z którym nie wstyd wyjść do ludzi. I z którym można wyskoczyć na kawę. Zabierz ją chociaż na kawę.
- Mam kawę w domu.
- No więc co za różnica, gdzie ją wypijesz? Kawiarnia, ta ohydna dziura... Wielka mi różnica. Oderwałbyś się chociaż na chwilę od komputera.
Jonathan westchnął, odwracając się w jej stronę. Był blady, a jego wzrok podążał to ku sufitowi, to ku jej twarzy.
- Naprawdę ona coś do mnie... Ten... Ale przecież jestem okropny, sama tak twierdzisz.
- Bo jesteś. Nie znam się na miłości, ale nie wybiera, czy coś w ten deseń.
- Ja też się na niej nie znam.
- Jedyna rzecz jaka nas łączy. Ja kocham siebie i gnębienie ludzi, a ty komputer.
Jonathan zaśmiał się, a Madeline uśmiechnęła się mimowolnie.
- Dziękuję, Madeline.
- Za co?
- Dziękuję.

Madeline potrząsnęła głową, nie wierząc, że sytuacja sprzed zaledwie kilku dni wróciła do niej z taką mocą. Dotknęła policzków, które - o zgrozo - były mokre. Spróbowała uspokoić się, jednak rozpłakała się jeszcze bardziej. Siedziała przed szpitalem, w którym leżał Blake Angel i płakała, żałując, że zatroszczył się o Jonathana, postanawiając wyleczyć ten cholerny ból zęba. Siedziała, raz po raz połykając słone łzy i żałując, że jednak i ona posiada jakieś głębsze uczucia. Słońce zaszło już dawno. Wstała, uspokoiwszy się i ruszyła w stronę domu Price'ów w którym pomieszkiwała od pewnego czasu. Uniosła głowę do góry.
Jako jedyny nigdy nie nazwał jej Mad.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Silencie
Habitue
Habitue


Dołączył: 02 Mar 2013
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:16, 24 Kwi 2013    Temat postu:

Twoje opowiadanie jest naprawdę ciekawe, masz świetny styl ; ) Będziesz wrzucać kolejne rozdziały?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tris
Creative Soul
Creative Soul


Dołączył: 01 Lut 2013
Posty: 1089
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z okolic Warszawy

PostWysłany: Śro 15:44, 24 Kwi 2013    Temat postu:

Właśnie, właśnie ^^
Pojawią się kolejne rozdziały? :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.letsbecreative.fora.pl Strona Główna -> Twórczość pisana Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin